Mamy do czynienia z eskalacją tego zjawiska i młodzi ludzie, którzy próbują odebrać sobie życie, trafiają do nas prawie codziennie – informuje Katarzyna Musioł, ordynatorka oddziału pediatrycznego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 3 w Rybniku. Jak rozpoznać, że coś złego dzieje się z dzieckiem i na co rodzice powinni zwrócić uwagę – podpowiada psycholożka Mariola Kujańska. Źródło: Gazeta Rybnicka.
Ostatnio obserwujmy duży wzrost liczby pacjentów hospitalizowanych po próbach samobójczych. Na oddziale przebywa pięciu nastolatków. Szósty przyjechał w nocy, ale ze względu na ciężki stan musiał pojechać do ośrodka toksykologii w Sosnowcu. Do tej pory średnio raz w tygodniu trafiali do nas tacy pacjenci, ale ostatnio mamy do czynienia z eskalacją tego zjawiska i mali samobójcy trafiają do nas prawie codziennie. Dane statystyczne na pewno są niedoszacowane. Problem narasta, a system nie działa – mówi ordynator oddziału pediatrycznego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 3 w Rybniku-Orzepowicach Katarzyna Musioł.
Najmłodszy niedoszły samobójca, który trafił do rybnickiego szpitala, miał 12 lat, ale zdecydowaną większość stanowią 15- i 16-latkowie. Niedawno na oddział trafiła np. młoda dziewczyna, która połknęła 50 tabletek paracetamolu; w aptece można go kupić bez recepty. Pacjentem oddziału był też chłopiec, który najadł się saletry, zakupionej wcześniej przez internet.
To nie są działania impulsywne albo pozorowane. Ci młodzi ludzie, próbując odebrać sobie życie, na ogół działali z premedytacją, w sposób przemyślany i zaplanowany. Wcześniej mieliśmy dzieci po alkoholu i dopalaczach. Wcześniej młodzi ludzie się buntowali, a teraz się poddają i nie chcą dalej żyć – komentuje Katarzyna Musioł.
Na szpitalnym oddziale młodzi ludzie, którzy targnęli się na swoje życie, przebywają tak długo, aż skonsultuje ich lekarz psychiatra i zdecyduje, czy trafią na szpitalny oddział psychiatryczny czy może mogą dalej leczyć się ambulatoryjnie. Problem w tym, że w rybnickim szpitalu psychiatrycznym nie ma takiego oddziału, a najbliższe funkcjonują w Sosnowcu, Bielsku-Białej i Lublińcu i bardzo często nie ma tam już wolnych miejsc. Zdarza się więc, że młodzi pacjenci po próbach samobójczych trafiają do szpitali w Krakowie czy Opolu albo zwyczajnie czekają, aż zwolni się gdzieś miejsce. Nierzadko to czekanie trwa nawet tydzień.
Jak informuje Katarzyna Musioł, na oddziale dziecięcym szpitala w Orzepowicach psycholog pojawia się trzy razy w tygodniu, ale jeśli wymaga tego sytuacja, przyjeżdża też poza ustalonym grafikiem i zostaje po godzinach. Oddział współpracuje też z lekarzem psychiatrą, który pojawia się na oddziale, gdy jest potrzebny.
By rozmowy psychologa lub psychiatry z potrzebującymi pomocy młodymi pacjentami, które bardzo często dotyczą spraw bardzo osobistych i intymnych, odbywały się w godziwych warunkach, a nie jak do tej pory – gdzieś po kątach, na oddziale wygospodarowano pomieszczenie i urządzono w nim pokój rozmów. Pokój, w niczym nieprzypominający szpitalnych wnętrz, w ramach wolontariatu wymalowali i wytapetowali uczniowie Zespołu Szkół Technicznych, czyli popularnego Tygla, a umeblowała związana z oddziałem fundacja mAli Wspniali. Jak informuje ordynator Musioł, oddział jest teraz w trakcie pozyskiwania środków z Jastrzębskiej Spółki Węglowej, które pozwolą tak wyposażyć ów pokój, by mogły się w nim również odbywać seanse aroma-, światło- i muzykoterapii.
Katarzyna Musioł zwraca uwagę, że obecne nastolatki zachowują się w szpitalu zupełnie inaczej niż jeszcze kilka lat temu.
Skupione na swoich komórkach niewiele ze sobą rozmawiają i często nawet nie wiedzą, jak sąsiad z łóżka obok ma na imię – zauważa.
Katarzyna Musioł podkreśla:
Trzeba to głośno powtarzać: depresja jest chorobą. To nie widzimisię albo kwestia słabego charakteru. To choroba, powodująca strukturalne zmiany w mózgu. Depresję trzeba leczyć. Niestety w Polsce ciągle jeszcze lepiej mieć chorobę weneryczną niż psychiczną. Wciąż wstydzimy się, że korzystamy z pomocy psychologa i, że chodzimy do psychiatry – mówi Katarzyna Musioł.